Agnieszka Korol
Wydawnictwo Promic
Warszawa 2011
ISBN
978-83-7502-242-1
Str. 311
Moja ocena 2/6
Ostatnio moje lektury obfitowały
w ciężką tematykę wojenną, lub też trzymające w napięciu zagadki kryminalne.
Postanowiłam trochę dać szarym komórkom odpocząć i złapać się czegoś lekkiego,
co nie wymaga specjalnego zaangażowania umysłowego. Tak oto sięgnęłam po „Listy
z jeziora” Agnieszki Korol. Do tej historii zachęcił mnie opis z okładki
sugerujący przyjemną powieść obyczajową przyprawioną pewną tajemnicą, a także
mazurskie klimaty. A teraz o tym co otrzymałam.
„Każdego spotyka w życiu coś ciekawego (…) Coś, co często ma wpływ na nasze dalsze losy. Choć czasami trudno nam to zauważyć”
Szaruga, niewielka miejscowość
gdzieś na Mazurach. Tu Irena Szarada prowadzi swój pensjonat, który
odziedziczyła po rodzicach. Kobieta jest samotna, nie ma żadnej rodziny a wśród
miejscowych krąży o niej plotka jakoby dwadzieścia pięć lat temu przyczyniła
się do śmierci swego męża. Mimo wszystko Irenie udaje się wprowadzać w
pensjonacie niemal rodzinną atmosferę. Goście to zazwyczaj stali bywalcy, od
czasu do czasu trafia się ktoś nowy. Nikt nie ma pojęcia o przeszłości swej
gospodyni. Pewnego dnia Szarada otrzymuje pewien krótki liścik zawierający
pogróżkę podpisaną imieniem... nieżyjącego męża. Wkrótce pojawia się coraz więcej
anonimów. Irena jest wstrząśnięta, czy któremukolwiek z gości zależy za
zburzeniu jej spokoju? A może w całą sprawę zamieszany jest nowy sąsiad? Czyżby
mężczyźnie zależało na przejęciu pensjonatu Szarady?
Tymczasem niczego nieświadomi
goście przeżywają swoje własne rozterki, głównie miłosne. Jednak wkrótce
niespokojny nastrój gospodyni zaczyna udzielać się wszystkim dookoła.
Fabuła wydaje się ciekawa i wciągająca.
Wakacyjne życie pensjonatu na mazurach, perypetie młodszych i starszych
letników, w które wpleciony zostaje wątek niemalże kryminalny. I na tym koniec,
bo to tylko zarys historii, która miała ogromny potencjał. Niestety, według
mnie autorka nie najlepiej zabrała się do tego tematu. Nie mogę inaczej
podsumować tej powieści, jak tylko jako niekończący się dialog zupełnie o
niczym, przeplatany krótkimi opisami z całą plejadą irytujących postaci; po
pierwsze właścicielka pensjonatu, podejrzewająca o spisek wszystkich po kolei,
łącznie z kilkuletnią dziewczynką, dalej owa dziewczynka, pałętająca się
wszędzie, wścibska do bólu i natrętna, starsza pani, lokatorka, którą można
scharakteryzować podobnie do w/w dziewczynki, młody (oczywiście) przystojny
ratownik, który sam nie wie czego chce, rozchwiana emocjonalnie, zbuntowana i
rozpuszczona nastolatka, no i wielu, wielu innych artystów tego dramatu. Autorka
starała się włączyć do powieści momenty akcji, np. poszukiwanie zaginionego
dziecka, jednak za nim na dobre się rozpoczęły już się kończyły. Na finał
czekało się do samego końca, i wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że był on
naciągany i mało odkrywczy. A jeśli chodzi o mazurskie klimaty? Właściwie nie
było ich wcale. Ta historia mogłaby się dziać dosłownie wszędzie.
No dobrze, skończę już tą
masakrę. Muszę przyznać, że jeden z moich celów osiągnęłam, „Listy z jeziora”
na pewno nie wymagają wytężania umysłu. Konstrukcja tekstu, składająca się
głównie z dialogów, i duża czcionka sprawia, że czyta się bardzo szybko. Chyba
tylko dlatego przebrnęłam przez całość. Jeżeli ktoś ma ochotę zaryzykować, lubi
taki styl, proszę bardzo. Książka nie zajmuje specjalnie dużo czasu i może
służyć totalnemu odmóżdżeniu.
Wyzwania:
I takie książki są czasami bardzo potrzebne. Jeśli będę miała okazję to przeczytam, czemu nie.
OdpowiedzUsuńMoże być ciekawa :)
OdpowiedzUsuńNie, zdecydowanie nie dla mnie, książka o niczym to coś chyba nie wartego uwagi, więc tym razem podziękuję :D
OdpowiedzUsuń