sobota, 31 maja 2014

"Listy z jeziora" - Agnieszka Korol



„LISTY Z JEZIORA”
Agnieszka Korol
Wydawnictwo Promic
Warszawa 2011
ISBN 978-83-7502-242-1
Str. 311
Moja ocena 2/6

Ostatnio moje lektury obfitowały w ciężką tematykę wojenną, lub też trzymające w napięciu zagadki kryminalne. Postanowiłam trochę dać szarym komórkom odpocząć i złapać się czegoś lekkiego, co nie wymaga specjalnego zaangażowania umysłowego. Tak oto sięgnęłam po „Listy z jeziora” Agnieszki Korol. Do tej historii zachęcił mnie opis z okładki sugerujący przyjemną powieść obyczajową przyprawioną pewną tajemnicą, a także mazurskie klimaty. A teraz o tym co otrzymałam.

„Każdego spotyka w życiu coś ciekawego (…) Coś, co często ma wpływ na nasze dalsze losy. Choć czasami trudno nam to zauważyć”

Szaruga, niewielka miejscowość gdzieś na Mazurach. Tu Irena Szarada prowadzi swój pensjonat, który odziedziczyła po rodzicach. Kobieta jest samotna, nie ma żadnej rodziny a wśród miejscowych krąży o niej plotka jakoby dwadzieścia pięć lat temu przyczyniła się do śmierci swego męża. Mimo wszystko Irenie udaje się wprowadzać w pensjonacie niemal rodzinną atmosferę. Goście to zazwyczaj stali bywalcy, od czasu do czasu trafia się ktoś nowy. Nikt nie ma pojęcia o przeszłości swej gospodyni. Pewnego dnia Szarada otrzymuje pewien krótki liścik zawierający pogróżkę podpisaną imieniem... nieżyjącego męża. Wkrótce pojawia się coraz więcej anonimów. Irena jest wstrząśnięta, czy któremukolwiek z gości zależy za zburzeniu jej spokoju? A może w całą sprawę zamieszany jest nowy sąsiad? Czyżby mężczyźnie zależało na przejęciu pensjonatu Szarady?
Tymczasem niczego nieświadomi goście przeżywają swoje własne rozterki, głównie miłosne. Jednak wkrótce niespokojny nastrój gospodyni zaczyna udzielać się wszystkim dookoła. 

Fabuła wydaje się ciekawa i wciągająca. Wakacyjne życie pensjonatu na mazurach, perypetie młodszych i starszych letników, w które wpleciony zostaje wątek niemalże kryminalny. I na tym koniec, bo to tylko zarys historii, która miała ogromny potencjał. Niestety, według mnie autorka nie najlepiej zabrała się do tego tematu. Nie mogę inaczej podsumować tej powieści, jak tylko jako niekończący się dialog zupełnie o niczym, przeplatany krótkimi opisami z całą plejadą irytujących postaci; po pierwsze właścicielka pensjonatu, podejrzewająca o spisek wszystkich po kolei, łącznie z kilkuletnią dziewczynką, dalej owa dziewczynka, pałętająca się wszędzie, wścibska do bólu i natrętna, starsza pani, lokatorka, którą można scharakteryzować podobnie do w/w dziewczynki, młody (oczywiście) przystojny ratownik, który sam nie wie czego chce, rozchwiana emocjonalnie, zbuntowana i rozpuszczona nastolatka, no i wielu, wielu innych artystów tego dramatu. Autorka starała się włączyć do powieści momenty akcji, np. poszukiwanie zaginionego dziecka, jednak za nim na dobre się rozpoczęły już się kończyły. Na finał czekało się do samego końca, i wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że był on naciągany i mało odkrywczy. A jeśli chodzi o mazurskie klimaty? Właściwie nie było ich wcale. Ta historia mogłaby się dziać dosłownie wszędzie.

No dobrze, skończę już tą masakrę. Muszę przyznać, że jeden z moich celów osiągnęłam, „Listy z jeziora” na pewno nie wymagają wytężania umysłu. Konstrukcja tekstu, składająca się głównie z dialogów, i duża czcionka sprawia, że czyta się bardzo szybko. Chyba tylko dlatego przebrnęłam przez całość. Jeżeli ktoś ma ochotę zaryzykować, lubi taki styl, proszę bardzo. Książka nie zajmuje specjalnie dużo czasu i może służyć totalnemu odmóżdżeniu.
   
Wyzwania: 
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/03/wyzwanie-czytelnicze-klucznik.html?showComment=1394119099715#c7615647349564438823


wtorek, 27 maja 2014

"Chudszy" - Stephen King


„CHUDSZY”

(„Thinner”)

Stephen King jako Richard Bachman

Przekład: Robert Lipski

Wydawnictwo Albatros

Warszawa 2008

ISBN 978-83-7359-721-1

Str. 405

Moja ocena 3/6


Miesiąc bez Kinga byłby miesiącem straconym. Oto więc kolejna powieść Mistrza wpadła w moje ręce. Tym razem coś o człowieku większym gabarytowo, jego problemach z przyśpieszoną utratą wagi i pewną cygańską  klątwą, a także o tym, jak w wyniku nagromadzenia pewnych zdarzeń miłość może przerodzić się w nienawiść.

Billy Halleck jest ustatkowanym adwokatem. Ma żonę, córkę i sporą nadwagę. Pewnego dnia staje się sprawcą wypadku w którym ginie stara cyganka. Billy oczywiście staje przed sądem, jednak zostaje oczyszczony z wszelkich zarzutów. Po rozprawie podchodzi do niego krewny ofiary. Staje z nim twarzą w twarz i lekko dotknąwszy palcem wypowiada tylko jedno słowo - „chudszy”, po czym odchodzi. Z początku na Billym nie robi to większego wrażenia. Mężczyzna szybko zapomina o całej sprawie. Wszystko się zmienia kiedy waga Billego zaczyna się gwałtownie obniżać. Oczywiście pierwsze podejrzenie  Halleck’a i jego żony – rak. Ale po serii badań okazuje się, że bohater jest zupełnie zdrowy. I wtedy Billy wraca pamięcią do przeszłości i dziwnego incydentu z cyganem. Podejrzewa, że krewny kobiety, którą potrącił, rzucił na niego klątwę. Ani żona ani lekarz nie dają wiary jego słowom. Mężczyzna sam musi zmierzyć się z problemem zanim postępująca w zastraszającym tempie utrata wagi go zabije. Dochodzi do wniosku, że jedynym ratunkiem będzie dla niego bezpośrednia konfrontacja z przerażającym wodzem Romów. Billy wyrusza w niebezpieczną podróż śladem cygańskiego taboru. Musi się spieszyć, bo z każdym dniem… jest go coraz mniej.

Stephen King wielkim pisarzem jest i to nie ulega wątpliwości. Ale w dorobku odnotowuje również słabsze pozycje. Dla mnie „Chudszy” plasuje się właśnie gdzieś na niższych pokładach wśród jego dzieł. Akcja mnie nie porwała a chwilami nawet oczy się kleiły. Gdyby skrócić tę powieść wyszło by może jakieś opowiadanie do przełknięcia, niestety w tym formacie dla mnie jest trochę mdła. Zakończenie też mogłoby być bardziej zaskakujące.
Plus, jak zwykle u tego autora, za doskonałą analizę ludzkiej psychiki w obliczu niecodziennych, przerażających i niewytłumaczalnych zdarzeń. Tego Kingowi odmówić nie można. Jego bohaterowie są naładowani skrajnymi emocjami i są nieprzewidywalni. W „Chudszym” autor trafnie ukazuje ewolucję uczuć mężczyzny pozostawionego w trudnych chwilach samemu sobie, jego wewnętrzną przemianę.

Cóż jeszcze mogę powiedzieć, kingomaniacy z pewnością powinni po tę książkę sięgnąć, bo być może, akurat tutaj znajdziecie to co w tym autorze lubicie najbardziej. Ja jednak szukam czegoś innego. Miłośnikom lekkich historii z zabarwieniem fantastycznym też mogę polecić. Gdybym miała króciutko podsumować „Chudszego”, napisałabym, że nie powala ale może być :)   

Wyzwania 
http://basiapelc.blogspot.com/p/osoby-zainteresowane-wyzwaniem-z-anne.html 
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/03/wyzwanie-czytelnicze-klucznik.html?showComment=1394119099715#c7615647349564438823
http://mkczytuje.blogspot.com/p/wyzwanie-biblioteczne.html?showComment=1393522357878



niedziela, 25 maja 2014

"Katedra w Barcelonie" - Ildefonso Falcones



„KATEDRA W BARCELONIE”
(„La Catedral Del Mar”)
Ildefonso Falcones
Przekład Magdalena Płachta
Wydawnictwo Albatros
ISBN 978-83-7359-538-5
Str. 701
Moja ocena 4,5/6

Dziś chciałabym zdradzić Wam jedno z moich marzeń, których celem jest Barcelona. Miasto z ciekawą historią i pięknymi zabytkami. A wśród nich Kościół Santa Maria del Mar.
I właśnie o tym jest ta książka, o Barcelonie i niezwykłej świątyni wzniesionej rękami ludu, która zajęła szczególne miejsce w sercu głównego bohatera.

Arnau Estanyol nie urodził się w Barcelonie, ale całe jego życie związane było z tym miastem, od kiedy jego ojciec zmuszony był porzucić swą ziemię wraz z całym dobytkiem i uciekać przed gniewem pana Navarcles. W Barcelonie Arnau dorasta, poznając co to ciężka praca, głód, upokorzenie, niesprawiedliwość. Szybko uczy się, że wolność potrafi być tylko iluzją.

„Człowiek głodny nie wie, co to wolność.”

Wkrótce młody Estanyol zaczyna buntować się przeciwko okrucieństwu, krzywdzie ludzkiej i rządom bogaczy, wykorzystujących niższe warstwy społeczne ku własnym celom.

„Jesteśmy zabawką w rękach możnych, którzy w trosce o własne interesy ściągają zgubę i cierpienie na maluczkich”

Staje się niepokornym młodzieńcem, który niejednokrotnie ośmieli się dokonać czynów zakazanych. Poznaje też smak pierwszych namiętności, które z czasem przerodzą się w zawikłane romanse. Nie ominie go wojenna zawierucha. Wkrótce bohater przekona się, że życie to sztuka dokonywania wyborów, z których każdy może zaważyć na jego przyszłości. Swymi działaniami zapracuje na szacunek jednych ale i zawiść innych ludzi. Osiągnie szczyty, lecz także wiele straci. Pozna smak zemsty i nieustannie będzie musiał walczyć o swój honor i prawo do miłości. Ucieczką od całego świata stanie się dla niego Kościół Matki Boskiej od Morza, w którego budowę się zaangażuje, poświęcając swe młodzieńcze lata ciężkiej pracy i wyrzeczeniom. 

Ildefonso Falcones historią jednego człowieka, ukazuje nam XIV – wieczną Barcelonę, targaną nieustającymi konfliktami zbrojnymi, wielkim głodem i zarazą. Poznajemy realia ówczesnego życia; podziały społeczne, obowiązujące prawo, kto je tworzył i w jaki sposób egzekwował. Przyglądamy się tajnikom niektórych zawodów. Jesteśmy też świadkami budowy świątyni, wznoszonej rękami zwykłych ludzi i dla zwykłych ludzi poświęconej. Świątyni, która istnieje naprawdę i była świadkiem wielu historycznych wydarzeń, między innymi tych opisanych w książce. W powieści nie zabrakło również wątku Świętej Inkwizycji. 

„Katedra w Barcelonie” to napisana przystępnym stylem, bardzo ciekawa i pełna emocji powieść, zawierająca wiele cennych wartości. Dla mnie plusem był brak przeciągających się opisów wojen czy polityki, jakie zdarzają się w tego typu książkach. Nie ma tu też lukrowanych miłosnych historyjek. Treść jest przemyślana i zrównoważona. Autor wykreował szereg wyrazistych postaci, które polubiłam lub znienawidziłam. Z którymi się utożsamiałam, których postępowanie próbowałam zrozumieć lub którym życzyłam jak najgorzej. Ta historia wciągnęła mnie tak bardzo, że sama się zdziwiłam kiedy już przyszedł koniec. 

Moim zdaniem jest to pozycja obowiązkowa dla wielbicieli powieści historycznych, oraz tych, którzy lubią dobrze napisaną przygodę. Zwłaszcza zamiłowanych w dziejach tej części świata. Czytając „Katedrę w Barcelonie” można się zapomnieć, przenieść w czasie i na kilka chwil wcielić w XIV – wiecznego Katalończyka. Zachęcam do tej wycieczki. Naprawdę warto!
Poniżej kilka fotek, mam nadzieję kiedyś zobaczyć ten kościół na żywo :)
Fasada zachodnia Kościoła Santa Maria Del Mar
[źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_Santa_Maria_del_Mar_w_Barcelonie]

Wnętrze kościoła
[źródło: j.w.]
Kościół ozdabiają płaskorzeźby przedstawiające bastixos - tragarzy
noszących kamienie na budowę świątyni. Arnau przez kilka lat parał się tym zajęciem.
[źródło: j.w.]

Matka Boska od Morza
[źródło: http://www.europaenfotos.com/barcelona/eng_pho_bcn_3.html]


 
Wyzwania
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/03/wyzwanie-czytelnicze-klucznik.html?showComment=1394119099715#c7615647349564438823






środa, 21 maja 2014

"Upadek" - Karin Slaughter



„UPADEK”
(„Fallen”)
Karin Slaughter
Przekład Andrzej Niewiadomski
Wydawnictwo Fabryka Sensacji
Warszawa 2013
Str. 476
Moja ocena: 4/6

Obiecałam sobie, że poznawanie twórczości pani Slaughter, rozpocznę od pierwszej książki z serii. I jak to zwykle u mnie bywa, na obiecankach – cacankach się skończyło. Ale co było robić, kiedy w bibliotece tylko ten jeden tytuł akurat przypadkiem się znalazł. W ten oto sposób zaczynam niemal od końca :)

„Slaughter znaczy rzeź” – hasło z okładek przyciąga. A i same okładki, nie powiem, zwracają uwagę. Przyszedł więc czas przekonać się, co też kryje się w środku.

Agentka federalna, Faith Mitchell, spóźniona wraca ze szkolenia do domu swej matki, skąd ma odebrać czteromiesięczną córeczkę Emmę. Na miejscu Faith odkrywa ślady krwi, jednego trupa i dwóch podejrzanych mężczyzn. W obliczu zagrożenia kobieta zabija intruzów. Córkę odnajduje ukrytą w szopie za domem, ale matki nigdzie nie ma. Wszystko wskazuje na to, że została porwana. 

Evelyn Mitchell była szefową oddziału GBI do spraw antynarkotykowych. Przeszła na emeryturę, kiedy jej grupa została wmieszana w aferę korupcyjną. Sprawę prowadził wtedy agent Will Trent, obecny partner Faith.

Dotąd przeszłość dotycząca matki, była między Faith i Willem tematem tabu. Jednak w obliczu zaistniałych wydarzeń, bohaterowie muszą zmierzyć się z faktami sprzed lat i wspólnie znaleźć rozwiązanie zagadki. Motywem uprowadzenia byłej agentki mogły być dawne konszachty z narkotykowym gangiem. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Nie wiadomo czy Evelyn jeszcze żyje oraz czy jedynym pretekstem porywaczy były pieniądze. Sprawa może mieć drugie dno. 

Jak już zaznaczyłam na wstępie, „Upadek”, to kolejna z serii przygód agenta Willa Trenta. Śmiało stwierdzam, że może być traktowana jako zupełnie odrębna historia. Oczywiście mamy tu powroty do przeszłości, ale wszystko bardzo ładnie składa się w jedną samodzielną całość. 

Fabuła jest nieco oklepana. Skorumpowani gliniarze, narkotyki, rywalizacje gangów, strzelanki, porwania – elementy dobrze znane miłośnikom amerykańskiej sensacji. Ale poza tym jest to kryminał napisany w dobrym stylu z poprawnie poprowadzoną akcją, charakterystycznymi bohaterami. Gdzieś tam przewija się też wątek romantyczny. Pani Slaughter udowadnia, że kobiety mają dużo do powiedzenia w mocnych, kryminalnych historiach, aczkolwiek odniosłam wrażenie, że świat wykreowany przez autorkę jest nieco feministyczny. Uwagę przyciągają twarde kobiety, zarówno po stronie dobra jak i zła (choć to nie jest jednoznacznie określone), które doskonale radzą sobie w świecie, gdzie dotąd pierwsze skrzypce zawsze grali mężczyźni. Tymczasem tutaj panowie stanowią raczej tło. Weźmy chociażby samego Willa Trenta. Poza wątkiem kryminalnym, poznajemy kilka szczegółów z życia prywatnego agenta. Na jaw wychodzą pewne fakty z jego przeszłości. Ja rozumiem, traumatyczne dzieciństwo, skomplikowany związek a do tego ciężka, wymagająca praca i nieprzychylni koledzy. Ale chyba nic bardziej mnie nie irytuje w bohaterach, niż postawa życiowa typu „jestem ofiarą losu, nic tego nie zmieni, po co się w ogóle wysilać żeby było inaczej”. Może gdy przeczytam więcej książek i lepiej poznam Trenta i jego historię, będę żywiła do niego więcej sympatii. Póki co dla mnie to postać ciężkostrawna. 

Jest jeszcze jedna drobnostka budząca moje wątpliwości, związana z rozwiązaniem całej zagadki, dlatego nie będę za dużo zdradzać. Mogę tylko powiedzieć, że według mnie niektóre elementy były lekko naciągane. 

Kończąc te wywody, stwierdzam, że „Upadek” to dobry kryminał, może mało oryginalny tematycznie, ale co do konstrukcji i stylu nie mam większych zastrzeżeń. Na pewno będę dalej brnąć w twórczość Karin Slaughter. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. 

Wyzwania
http://basiapelc.blogspot.com/p/czytam-literature-amerykanska.html