wtorek, 31 maja 2016

Otwocki świdermajer - kolejna odsłona

Wille w Świdrze
One stoją wśród sosen
jak upiory w przedpieklu
i mówią smutnym głosem
o radościach FIN DE SI'CLE'U;
wzięte z ryciny żywcem:
"ŚWIĄTYNIA BOGINI KALI"
też z drzewa są, jak skrzypce,
na których walce grali.
Konstanty Ildefons Gałczyński "Wycieczka do Świdra"

  
 
  
 







 




 



poniedziałek, 30 maja 2016

Będzie co czytać czyli pora na stosiki

Wreszcie udało mi się dziś wyrwać do biblioteki. Jaka to przyjemność pobuszować w regałach pierwszy raz od dawna (nawet nie pamiętam kiedy odwiedzałam bibliotekę ostatni raz). A oto moje zdobycze.

Od góry:
Święto Świateł - Krzysztof Kotowki  Miałam przyjemność czytać "Niepamięć" tego autora [recenzja]. Dużo wody upłynęło od tego czasu, chętnie zatem sięgnęłam po kolejną książkę Kotowskiego
"Ostatni szpieg Hitlera" - Daniel Silva tytuł mnie zainteresował, tematyka szpiegowska i II wojna światowa, to to, co lubimy ja i małżonek. 
"Dom na wyrębach" - Stefan Darda przyznam szczerze, że nie mam wielkich oczekiwań w stosunku do tej książki. Tytuł i opis w pierwszej chwili bardziej mnie rozbawiły niż wystraszyły. Nie mam dobrych doświadczeń z horrorem polskich autorów. W ogóle w tej kwestii mam małe doświadczenie :P. Wzięłam trochę z przekory, ale przekonała mnie też wzmianka autora o"fascynacji przyrodą i wierzeniami ludowymi" (z okładki).
"Shantaram"- Gregory David Roberts książka o której dużo słyszałam. I ta rekomendacja Jonathana Carolla na okładce: "Każdy kto kocha książki, przez całe swe czytelnicze życie szukał właśnie tej powieści." Czyżby? Przekonamy się panie Carroll. Ale sami przyznajcie, jak mogłam jej nie wziąć?

Pilnowałam się żeby z ilością książek nie przesadzić, tym bardziej że w domu czekają jeszcze te:
Pożyczone od teściowej (swoją drogą genialnie jest mieć rodzinę i znajomych którzy też lubią czytać, można z tego czerpać korzyści)

"Prawie siostry" - Maria Ulatowska właśnie skończyłam, recenzja wkrótce.
"Szczęśliwy dom" - Krystyna Mirek nie znam ani książki ani autorki.No to poznam :)

I na koniec nabytki własne. Zakupione przypadkiem i w ścisłej tajemnicy (bo miałam już nic nie kupować :P )

Rudnicką kolekcjonuję i podczytuję pomiędzy innymi lekturami. Dla relaksu.
A na koniec perełeczka. "Ósme życie" - Nino Haratischwili, książka, której zapragnęłam od pierwszej recenzji. Od razu przystąpiłam do czytania. Więc za jakiś czas pewnie ukarze się recenzja.

Swoją drogą, coraz więcej u mnie e-booków. Przekonałam się do nich. Jest to spowodowane głównie brakiem miejsca. W małym mieszkaniu z dwójka dzieci nie jest lekko. A druga sprawa to wygoda. Nawet cieszy mnie upchnięcie opasłego tomiska w cieniutki czytnik. Szczególnie tę zaletę odkrywam w podróży czy w czasie karmienia dziecka :D.

I jak, fajne czy takie sobie te tytuły? Znacie? Polecacie?

"Te wille, jak wójt podaje, są w stylu "świdermajer" czyli spacer po Otwocku

"Jest willowa miejscowość,
nazywa się groźnie Świder,
rzeczka tej samej nazwy
lśni za willami w tyle,
tutaj nocą sierpniową,
gdy pod gwiazdami idę,
spadają niektóre gwiazdy,
ale nie na te wille,
spadają bez eksplozji
na biedną głowę moją,
a wille w stylu groźnym
jak stały, tak stoją -
dzień i noc; i znów nocą
nikły blask je oświetla;
cóż im “Concerto grosso”
Fryderyka Jerzego Haendla!
Te wille, jak wójt podaje,
są w stylu “świdermajer”.
Konstanty Ildefons Gałczyński "Wycieczka do Świdra"

Miały być migawki z Podlasia. Ale w ostatni weekend Otwocku stał pod znakiem Festiwalu Świdermajer. W sobotę udało mi się skorzystać z pleneru w ramach Otwockich Spacerów Fotograficznych [tu fanpage] organizowanych przez Towarzystwo Przyjaciół Świdra [fanpage] Dlatego zamiast na wschód Polski, dziś zabieram Was na Mazowsze.
 
Otwock to miasto w województwie mazowieckim ok. 30 km od Warszawy. Położony jest w dolinie rzeki Świder. W przeszłości słynął jako miejscowość senatoryjno - uzdrowiskowa. To właśnie w Otwocku można znaleźć oryginalny styl architektoniczny, jakiego próżno szukać w całej Polsce. Piękne drewniane budowle z ciekawymi zdobieniami, klimatyczne i tajemnicze "perły drewnianej aritektury". Tak zwane "świdermajery". Nazwę wymyślił prawdopodobnie Gałczyński w przytoczonym powyżej wierszu. Niestety typowych, oryginalnych "świdermajerów" jest w Otwocku coraz mniej. Niszczeją, znikają z powierzchni ziemi. Odchodzą w przeszłość. Wielka szkoda, że miasto nie dba o swoją historię...
Zapraszam na pierwszą część spaceru po otwockich "świdermajerach". 
 
Dawny pensjonat Eden
Obecnie dom Zgromadzenia Zakonnego Sióstr Sług Jezusa
 







 
Detale




 
B&W



A na koniec... słup

Niebawem kolejna dawka 'świdermajerów', a także pierwsze migawki z Podlasia. 
Serdecznie zapraszam!

niedziela, 29 maja 2016

"Znalezione nie kradzione" - Stephen King

"Znalezione nie kradzione"
Finders keepers 
Stephen King
Przekład Rafał Lisowski
Wydawnictwo Albatros
Str. 480
Moja ocena 3,5/6
  
"Pana mercedesa" czytałam dość dawno temu. Recenzje znajdziecie tu [link]. W kolejną część przygód detektywa Hodges'a zaopatrzyłam się tuż po premierze, ale tradycyjnie już, czekałam, aż "skruszeje" na półce. Jakoś tak nieszczególnie ciągnęło mnie do tej lektury, a przecież to King, więc jak to tak? Zapewne był to niemały wpływ poprzedniego tomu, który, chociaż nie był zły, to jednak nie całkiem w stylu mistrza. Doszłam więc do wniosku, że niewiele stracę, jeśli nie przeczytam od razu. Czy słusznie założyłam?
 "Wszystko gówno znaczy"
"Znalezione nie kradzione" to kolejna powieść detektywistyczna mistrza grozy Stephena Kinga. Serię łączy postać emerytowanego funkcjonariusza policji Billa Hodgesa, ktory w pierwszej cześci zmierzył się z psychopatą rozjeżdżającym ludzi wielkim mercedesem. Tym razem bohater bedzie musiał pomóc pewnemu młodzieńcowi, który wpakował się w niezłą kabałę.

Zanim jednak powrócą znajome twarze (oprócz Hodgesa, będzie ich jeszcze dwoje), poznajemy historię fanatycznego wielbiciela fikcyjnej postaci literackiej, oraz zbrodni jakiej ów wielbiciel się dopuszcza. Następnie przeniesiemy się ponad trzydzieści lat w czasie do rodziny Saubers, która ucierpiała w wyniku szalonego czynu "sprafcy" z mercedesa. Jakiś czas po tych wydarzeniach mały Pete Saubers odkrywa prawdziwy skarb. Wtedy jeszcze nie wie, że pomagając rodzinie ściąga na siebie poważne kłopoty. Mijają lata i pozornie nic się nie dzieje. Ale zło nie śpi. Ogarnięty obsesją morderca wychodzi z więzienia. I właśnie wtedy na scenę wkracza Bill Hodges.

Wstęp i rozwinięcie to przeplatane historie Morissa Bellamy'ego i Pete Saubers'a. Mocno zalatujące powieścią obyczajową z dość dogłębną analizą (jak to u Kinga) czynów i rozumowania dwóch skrajnie różnych postaci, psychopatycznego przestępcy i młodego chłopaka, dobrego ucznia i przykładnego syna, którego rodzinę dotyka tragedia. Ścieżki tych dwóch połączą się poprzez zapiski sławnego pisarza. Przez jednego skradzione, przez drugiego odnalezione. Właściwie dopiero końcówka to emocjonujący (choć dla mnie nie do końca) wyścig z czasem, w którym udział biorą znajomi z "Pana Mercedesa".

Dlaczego tych emocji mi zabrakło? Po pewnym czasie czułam lekkie znudzenie całą historią. Akcja płynęła sobie leniwie,  bez pośpiechu, bez porywów. I to tak trwało i trwało i trwało... Aż w końcu, bum! Coś się zaczyna dziać. I wtedy właściwie szybko następuje koniec. Kurtyna opada. Nie zdradzę czy kończy się dobrze, czy źle. Ale finał następuje szybko. Właściwie to dobrze, gdyby jeszcze końcówka przedłużała się w nieskończoność, ta powieść byłaby nudna jak flaki z olejem. A tak była, według mnie, kiepsko wyważona, ale mimo wszystko niezła.

Nie wiem jaki narkotyk jest w stylu Kinga, że mimo braku spektakularnych zdarzeń, nie odłorzyłam ksiązki na półkę, za to nie wiadomo kiedy zabrnęłam do końca. Nie czuję się rozczarowana zakończeniem. Chociaż w głowie układałam sobie już kilkanaście innych scenariuszy. Mocniejszych, bardziej "kingowych". Mimo świadomości, że to całkiem odmienna seria od dotychczasowych poznanych przeze mnie powieści autora, gdzieś głęboko w umyśle tliła się mała iskierka nadziei, że wydarzy się coś powalającego. Nie wydarzyło się, po prostu się skończyło, bez wielkich fajerwerków.

Pozostaje jeszcze postać Brady'ego Hartsfield'a, czyli "sprafcy z mercedesa". Cóż, jego udział w "Znalezione nie kradzione" jest minimalny ale pozwala mieć nadzieję na rozwinięcie akcji w kolejnym tomie, który na pewno przeczytam. Bo zapowiada się dobrze. Ponieważ, bądź co bądź, to jednak King.

Przechodząc do sedna, jeżeli interesuje Was złagodzona wersja Stephena Kinga, lub po prostu lubicie przeczytać powieść detektywistyczną, warto sięgnąć po serię z Billem Hodgesem. Jeżeli jesteście (psycho)fanami autora, zapewne nie trzeba Was namawiać do jego twórczości w jakiejkolwiek postaci. Jeżeli jednak oczekujecie wartkiej akcji, chwil grozy, serca w gardle, duszy na ramieniu czy głębokich emocji, możecie odpuścić i sięgnąć po klasykę Mistrza. 


Cykl z Billem Hodgesem:
1. "Pan Mercedes" - link
2. "Znalezione nie kradzione"
3. "Koniec warty" - premiera 8 czerwca 2016r.

środa, 18 maja 2016

"Wspomnienia brudnego anioła" - Henning Mankell

"Wspomnienia brudnego anioła"
Minnet av en smutsig ängel
Henning Mankell
Przekład Ewa Wojciechowska
Wydawnictwo W.A.B.
Str. 352
Moja ocena 4/6


lubimyczytac.pl
Henning Mankell w nowej odsłonie jako pisarz historyczny! Historia Szwedki, która zostaje właścicielką największego domu publicznego w stolicy Mozambiku na przełomie XIX i XX wieku. Mankell sięga do dokumentów sprzed stu lat, by opowiedzieć historię tajemniczej nordyckiej piękności. Europejski sukces „Włoskich butów” powtarza dziś powieść "Wspomnienia brudnego anioła".

Henning Mankell tak objaśnił genezę tej powieści w posłowiu:

"W tym wypadku było tak: Tor Sällström, autor i znawca Afryki, wspomniał mi przypadkiem w rozmowie o niezwykłych dokumentach, na jakie natrafił w archiwum w Maputo, stolicy Mozambiku. Wynikało z nich, że na przełomie XIX i XX wieku pewna Szwedka była właścicielką największego domu publicznego w tym mieście, które wówczas nazywało się Lourenço Marques. Pozostał po niej ślad w dokumentach, ponieważ przez wiele lat płaciła ogromne podatki. Jednak w pewnej chwili ślad ten całkiem się urywa. Ta tajemnicza kobieta pojawiła się nagle, znikąd, i tak samo zniknęła. Kim była i skąd przybyła do Afryki? Próbowałem dowiedzieć się o niej więcej, ale wygląda na to, że przybyła nie wiadomo skąd i po jakimś czasie naprawdę zaginął po niej wszelki ślad. Cała historia opisana w tej książce jest więc pewną, mniej lub bardziej prawdopodobną teorią na jej temat". 
Moja opinia:

Przygodę z twórczością Henninga Mankella planowałam zacząć od przygód komisarza Wallandera. Jednak pewnego dnia robiąc spokojnie zakupy w pewnym znanym owadzim dyskoncie trafiłam na "Wspomnienia brudnego anioła" w twardej okładce i przy tym w bardzo korzystnej cenie nie mogłam się w jeden egzemplarz nie zaopatrzyć. Oczywiście jak większość moich prywatnych książek i ta odstała swoje nim przyszło mi poznać jej treść. W końcu udało się.

Jakie wrażenie na mnie wywarła ta powieść? Pierwsze słowa jakie cisną mi się na usta to "może być". Po prostu. "Wspomnienia brudnego anioła " nie pozostawiły mnie z efektem "łał", ale też nie wywołały rozgoryczenia. Ot, przeczytałam książkę, której treści być może szybko nie zapomnę, bo była dość interesująca,  jednak nie na tyle by wywołać głębsze emocje.

Powieść Mankella ma właściwie wszystko to, co powinna mieć dobra książka. Ciekawie zarysowana fabuła, interesująca tematyka, dotykająca kolonizacji Afryki, nieprzerysowane i poprawnie wykreowane postaci.

Klimat tej powieści wydał mi się umiarkowany z tendencją do polarnego. Co w sumie pasuje do skandynawskiego autora, do tego mężczyzny. I w porządku. Historia nie musi być cukierkowa, ani specjalnie romantyczna żeby mi się podobała. Przeciwnie, te nieco sztywne osobowości, chłód i wyrachowanie większości z nich doskonale podkreślało rzeczywistość opisywanych czasów i uwierzytelniało historię.

Nie mogę też narzekać na styl autora. Powieść jest dopracowana, przemyślana. Do tego oparta na strzępkach informacji o autentycznych wydarzeniach. Mankell dotarł do faktycznych zapisków o Szwedce, która w XIX wieku prowadziła dom publiczny w Mozambiku. Niewiele wiadomo o tej postaci, ale dla autora stała się inspiracją do stworzenia Hanny, głównej bohaterki "Wspomnień brudnego anioła".
"Hanno Renstrom, córko moja, jesteś aniołem, ubrudzonym, ale mimo wszystko aniołem."
 "Wspomnienia brudnego anioła" to historia o młodej, biednej dziewczynie, o pokonywaniu przez nią trudów życia, o dalekiej, niebezpiecznej podróży, ludzkich tragediach i o bogactwie, które szczęścia nie daje. A także o dojrzewaniu. Za szybkim ale nieuniknionym.
"Może tajemnica dorosłości polega na zrozumieniu prawdy, że człowiek nigdy nie może być pewien, co go w życiu spotka. Zwłaszcza jeśli wyjeżdża, porzucając to co oswojone i znane."
Na początku było mi żal Hanny, która została zmuszona by opuścić rodzinny dom, matkę i rodzeństwo i wyruszyć w nieznane z obcym człowiekiem w celu poszukiwania "lepszego życia".  Muszę przyznać, że bohaterka zaimponowała mi swoją racjonalną postawą, trzeźwą oceną sytuacji, podejmowanymi decyzjami. Mimo, że młoda i niedoświadczona, to jednak zaradna. Choć na początku zlękniona, niepewna tego co ją czeka, to w rezultacie okazała się dzielna. Życie jej nie oszczędzało, ciągle rzucając kłody pod nogi. Nawet kiedy fortuna się do niej uśmiechnęła, próżno było doszukiwać się szczęścia w jej egzystencji. 

Hanna w swym krótkim życiu wiele przeszła, niejedno widziała. Los zetknął ją z okrucieństwem Europejczyków, którzy uważali się za panów świata, w stosunku do rdzennych mieszkańców Czarnego Lądu. Swoje obserwacje spisywała w dzienniku, analizowała, rozmyślała. Przez postać głównej bohaterki, autor przemycił pewną istotną uwagę, która mocno wryła mi się w umysł, dając powód do własnych refleksji na temat szczęścia oraz docenienia tego co mam.
"W samym środku oceanu niewyobrażalnej biedy widzę wyspy pełne wszelkich bogactw. Widzę radość, która nie ma prawa tam być, oraz ciepło, któremu udaje się przetrwać wbrew wszelkiej logice. Jeśli wyobrażę sobie odwrotność tej sytuacji, ujrzę pełen nieszczęść ocean bogactwa białych, a na nim maleńkie wyspy radości"
Chociażby dla tego krótkiego cytatu, dla zrozumienia, czym jest szczęście, warto było przeczytać tę powieść. To niezwykle cenna uwaga. Genialne zestawienie, biały bogaty człowiek, intruz na afrykańskich ziemiach, panoszący się jak zaraza. Niczym pan i władca zabierający i posiadający to, co, tylko i wyłącznie w jego mniemaniu, należy do niego. Pragnący więcej i więcej. Wiecznie nienasycony i przy tym nieszczęśliwy. A z drugiej strony biedni, czarnoskórzy niewolnicy, służący, upodleni, traktowani na równi z najmarniejszym robakiem, którzy jednak potrafili odnaleźć radość w najmniejszej błahostce. 

Zatem zmierzając do końca, "Wspomnienia brudnego anioła" to powieść, którą warto poznać, chociaż nie ma co oczekiwać bestselleru. Nie będę tu pisać o niewykorzystanym potencjale całej historii, bo uważam, że Henning Mankell zrobił kawał dobrej roboty, jak mniemam (bo jeszcze nie znam) we własnym stylu, chłodnym i nieco oschłym. Brakowało mi trochę głębszych emocji, czy większych zrywów akcji. Nie wydaje mi się, żebym za jakiś czas pamiętała wiele z tej powieści, może za wyjątkiem cytatu o "wyspach radości", no i tego, że to o jakiejś Szwedce, co to dom publiczny w Afryce prowadziła. Ale w gruncie rzeczy przyjemnie spędziłam czas z tą książką. Nie umniejszyła nic z mojej chęci poznania kryminalnej strony autora i przygód wykreowanego przez niego Wallandera.


Jeżeli lubicie powieści z historią w tle, interesuje Was temat kolonizacji, niewolnictwa, lub jesteście amatorami dobrej powieści obyczajowej, zachęcam do "Wspomnień brudnego anioła". 

Wpadnij do mnie też tu --> facebook
śledź fotki tu --> instagram

poniedziałek, 16 maja 2016

"Baśnie braci Grimm dla dorosłych. Bez cenzury" - Philip Pullman, Wilhelm Grimm, Jacob Grimm

"Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury"
Grimm Tales for young and old
 Philip Pullman, Wilhelm Grimm, Jacob Grimm
Tłumaczenie Tomasz Wyżyński
Wydawnictwo Albatros
Str. 464
Moja ocena 3,5/6
Porywające. To uczta dla zardzewiałej wyobraźni dorosłych
The Telegraph
Uwielbiam baśnie, bajki, niestworzone rzeczy, fantastyczne historie...
Kiedyś do snu tuliły mnie pan Andersen głosem mojego dziadka...
Wychowałam się też na słodkich ckliwych, kolorowych bajkach Disneya... Jak ja kochałam te pioseneczki...
Miałam całe stosy ksiąg i książeczek z opowieściami braci Grimm, Charles'a Perrault i innych autorów...
Z wiekiem miłość do tych klimatów mi nie minęła. Od kiedy sama mam dzieci, mam także pretekst żeby powracać do tych magicznych historii z dzieciństwa bez żadnych skrupułów. I często z tego korzystam.
O "Baśniach braci Grimm dla dorosłych" dowiedziałam się z niezawodnego internetu. Był taki czas, kiedy ta pozycja pojawiała się na wielu blogach i portalach czytelniczych i mocno mnie zaintrygowała. Niedawno miałam okazję przekonać się na własnej skórze jak bardzo te historie różnią się od tych ugrzecznionych, przesłodkich wersji dla naszych milusińskich.  

Zadania przedstawienia zbioru słynnych braci podjął się Philip Pullman. W swej książce zebrał baśnie, zgromadzone dawno, dawno temu przez słynnych braci. Skąd je czerpali? Z różnych źródeł, takich jak opowiadania handlarki na bazarze, starodawne podania i legendy, opowiastki przekazywane z pokolenia na pokolenie, wnukom przez dziadków, dzieciom przez rodziców. Przez dziesięciolecia wiele z tych historii ewoluowało, przybierało różne formy. Większość charakteryzowała się okrucieństwem, brutalnością ale też wszystko prowadziło ostatecznie do tak zwanego "hepiendu".

Pullman postanowił przypomnieć nam, współczesnym, baśnie w kształtach najbardziej zbliżonych do tych, które wyszły spod piór Grimmów, aczkolwiek nie bez własnej ingerencji. Autor gdzieniegdzie sam przyznaje, że przystosował nieco treść do swoich upodobań. Jednocześnie Pullman każdą baśń okrasza krótkim komentarzem, w którym znajdziemy, oprócz przemyśleń autora, także informacje o genezie konkretnej baśni oraz innych jej wersjach z całego świata.

A jakie tytuły tu znajdziemy? Otóż, obok takich sław jak "Jaś i Małgosia", "Kopciuszek", "Śpiąca królewna" znajdują się między innymi "O Chłopcu co ruszył w świat by poznać strach", "Jorinda i Joringel" czy "O sześciu takich co zawojowało świat". Tych baśni jest pięćdziesiąt. Każdy znajdzie coś dla siebie. Może się okazać, że tytuł nic Wam nie powie a wczytując się w treść rozpoznacie historię. Dla mnie takim tytułem była "Futrzarka". Jak się okazało to niemal identyczna baśń jak znana mi dobrze z wersji Charles' a Perrault "Ośla skórka", którą, swoją drogą, kiedyś uwielbiałam chyba na równi z "Królową śniegu" Andersena.

A co znaczy "bez cenzury"? Wspomniałam już, że cechą charakterystyczną baśni braci Grimm były drastyczne sceny. Cóż, odkąd świat światem, strach był najsilniejszym narzędziem służącym kontroli i władaniu prostym, niewykształconym ludem. Dzieci zaś miał zmuszać do posłuszeństwa wobec starszych. Dlatego też ówczesne baśnie były doprawiane tak soczystymi opisami jak mordowanie wszystkich wokół, zjadanie dzieci przez różne straszne stwory, czy ucinanie głowy własnemu synowi ze względu na honor i obietnice. Makabra, prawda? Pullman pozostawia czytelnika z tymi budzącymi grozę wydarzeniami. W tym miejscu chciałam dopisać jeszcze, że dzisiejsze bajki dla dzieci są tego okrucieństwa pozbawione. Jednak przemyślałam sprawę, przeanalizowałam szybko kilka znanych mi współczesnych tytułów i doszłam do wniosku, że niestety tak nie jest. Co więcej. W baśniach Grimmów, wszystko miało czemuś służyć. Może w sposób okrutny, ale uzasadniony. Dzisiejsze bajki często są przeładowane przemocą i to zupełnie bezsensowną. Czy więc tytuł tego zbioru jest słuszny? Na pewno moim maluchom póki co tych wersji oszczędzę. Jednak myślę, że na nieco starszych dzieciakach takie sceny większego wrażenia nie zrobią. Nie mnie oceniać, czy to dobrze, czy źle. Takie mamy czasy ;)

Ale wracając do tematu. Baśnie braci Grimm miały na celu także podkreślanie wszelkich cnót człowieka jak honor, sprawiedliwość, dobroć, miłość, poświęcenie, oraz obnażać przywary nienawiść, zazdrość, chciwość i tak dalej. Krótko mówiąc, za dobre uczynki bohaterowie dostawali co chcieli i żyli długo i szczęśliwie a za złe kończyli marnie.

Miło było powrócić do niektórych opowieści. Były też takie, które mnie znudziły (bo koniec końców ile można czytać o tych odrąbanych ludzkich członkach itepe). Moim zdaniem autor mógł coś więcej dorzucić od siebie. Więcej ciekawostek. W gruncie rzeczy to po prostu zbiór baśni, które, jeśli lubicie, pewnie przeczytacie, jeśli nie, to nie, ale z pewnością niczego więcej nie można oczekiwać jak tylko dobrych, starych historii jakie towarzyszyły zapewne większości z nas od najmłodszych lat. A czy były one podawane w wersjach cukierkowych, czy też tych przyprawiających o szybsze bicie serca i mały wytrzeszcz oczu, to już sprawa indywidualna. Każdy z nas też wie czego oczekuje po baśniach. Jeśli więc chcecie poczytać np. o "Czerwonym Kapturku" bez owijania w bawełnę i tylko grożenia złemu wilkowi palcem, a raczej z solidnym ukaraniem zjadacza babć i dzieci, to polecam zbiór Pullmana.


Wpadnij do mnie też tu --> facebook
śledź fotki tu --> instagram

czwartek, 5 maja 2016

Majówka w mieście...

Źle wypadła pierwsza majówka. Cała rodzinka na chorobowym.
Trochę kiczu na pocieszenie ;)
Migawki z jednego z łódzkich parków.


  

 


środa, 4 maja 2016

"Czarne skrzydła" - Sue Monk Kidd

"CZARNE SKRZYDŁA"
"The invention of wings"
Sue Monk Kidd
Przekład: Marta Kisiel-Małecka
Wydawnictwo Literackie
Str. 486
Moja ocena 4,5/6


lubimyczytac.pl:
Nowa książka autorki światowego hitu Sekretne życie pszczół. Numer 1 na liście bestsellerów New York Timesa, wyselekcjonowany do ekskluzywnego klubu książkowego Oprahy Winfrey!
Sarah Grimké jest środkową córką sędziego sądu najwyższego Karoliny Południowej, plantatora zaliczanego do elity Charlestone. Matka nazywa ją odmienną, ojciec twierdzi, że jest wyjątkowa. Na swoje 11 urodziny dostaje niecodzienny prezent – wyciągniętą z czworaków i obwiązaną lawendowymi wstążkami czarnoskórą Hetty, zwaną Szelmą. Sarah nie chce „takiego prezentu”, czuje, że drugiego człowieka nie można posiadać… To dopiero początek jej problemów.
Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, wspaniała powieść, która prowadzi nas w głąb do korzeni stanów południowych Ameryki, ukazując świat szokujących kontrastów, gdzie piękno współistnieje z brzydotą, a prawość towarzyszy na co dzień okrucieństwu. To nowe spojrzenie na problem niewolnictwa, niezwykła pochwała siły przyjaźni i siostrzanej miłości, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, świadectwo walki o wolność i prawo do głosu.  

Moja opinia

Była uwięziona, tak samo jak ja. Tyle, że ona tkwiła w pułapce własnego umysłu, pułapce umysłów otaczających ją ludzi, a nie prawa. Pan Vesey mawiał podczas zgromadzeń w kościele afrykańskim: "Bądźcie ostrożni, byście nie zostali zniewoleni po dwakroć. Raz przez wasze ciała i raz przez wasze umysły". Próbowałam jej to powiedzieć: - Może i ciałem jestem niewolnicą, ale nie umysłem. Z Tobą jest na odwrót. - Zamrugała, a do jej oczu napłynęły nowe łzy, lśniące jak kryształy z żyrandola.

W "Czarnych skrzydłach " autorka przedstawia świat trzymany twardą ręką przez białych mężczyzn. Wiadomo, czarnoskóry niewolnik traktowany był okrutnie, bezwzględnie. Bardziej dbano o zwierzęta gospodarskie niż o niewolnika. Ciężko uwierzyć, że człowiek człowiekowi zgotował taki los. Ale autorka poszła jeszcze dalej. Bo przedstawiła też sytuację białych kobiet, których rola sprowadzała się jedynie do posłusznej żony, która nie ma własnego zdania ani właściwie żadnych praw. Nie bierze udziału w wyborach,  nie może dziedziczyć nawet własnej ojcowizny, ba, nawet wyższe wykształcenie kobiecie jest zbędne, wręcz niepożądane.

Byli niewolnicy, którzy próbowali się buntować. Były kobiety, które postanowiły walczyć o swoje prawa. Jednym i drugim zależało na wolności.  Wolności ciała i umysłu.  O tym właśnie jest powieść Sue Monk Kidd.

Rzeczywistość tamtych czasów była brutalna i bezwzględna.  Na szczęście wśród tysięcy, znalazły się głosy,  które postanowiły przemówić w obronie godności ludzkiej. To one, nieliczne a jednak głośne, dały siłę kolejnym pokoleniom do egzekwowania swoich praw. Nie wiem czy wiecie, że autorka oparła swoją powieść na historii autentycznej postaci. Tak, moi drodzy, Sarah Grimke istniała naprawdę i była jedną z pierwszych orędowniczek walk o prawa czarnych i kobiet w Ameryce. Niewolnica Szelma została stworzona przez Sue Monk Kidd na potrzeby powieści.  Uważam jednak, że jej życiorys doskonale odwzorowywał wiele podobnych.

Jeżeli macie życzenie dowiedzieć się więcej o Sarze i jej działalności,  odsyłam Was między innymi tu. Chociaż sama autorka w posłowiu również przedstawia nam tę postać tłumacząc, co było faktem a co zostało przez nią wymyślone.

Tymczasem powróćmy do moich osobistych refleksji.
Postaci w tej powieści mamy całkiem sporo. Oczywiście wszyscy krążą gdzieś w otoczeniu głównych bohaterek, Szelmy i Sary. Chyba każdy czytelnik będzie miał okazję znaleźć kogoś,  kto go zadziwi, usatysfakcjonuje, lub też kogoś budzącego skrajnie odmienne emocje. Ja do pierwszej kategorii śmiało zaliczam Szelmę.  A chyba nawet jeszcze bardziej jej matkę. Kobiety, które miały nieszczęście urodzić się w takich trudnych czasach. Które los ciągle poddawał  ciężkim próbom. A które na swój sposób usiłowały radzić sobie z tą codziennością, z niepewnym jutrem i odkrywać jakieś ułamki szczęścia w maleńkich rzeczach. Bardzo polubiłam też niepokorną  Ninę,  najmłodszą latorośl rodziny Grimke. Odważna buntowniczka, która wyzwoliła również w Sarze iskrę do działania w obronie własnych przekonań.
Była odważniejsza ode mnie, zawsze. Ja za bardzo przejmowałam się tym, co pomyślą inni, ona ani trochę. Byłam ostrożna, ona obcesowa. Myślałam, gdy ona działała. Ja rozpalałam płomienie, ona je przekazywała dalej. Właśnie wtedy pojęłam jaką przebiegłością wykazały się Parki. Nina była jednym skrzydłem, ja zaś drugim.
Postaci budzących moją niechęć było całe mnóstwo.  Od czarnoskórej służącej pani Grimke, która chętnie donosiła na "swoich", poprzez samą panią Grimke i jej najstarszą córkę. Chociaż czy można się dziwić ich postępowaniu, skoro tak, nie inaczej zostały wychowane? Prym wśród najgorszych bohaterów wiedli panowie. Sędzia Grimke który kochał córkę, ale nie na tyle aby ją wspomóc w realizacji marzeń.  Nie mógł sobie pozwolić na łamanie schematów dla dobra własnego dziecka. Dalej ukochany brat Sary, który nie dość że nie wspierał siostry, to nie miał nawet odwagi walczyć o własne szczęście. Był też Israel Morris, jedna z najbardziej irytujących postaci według mnie. Dlaczego? Chyba za całokształt. Facet najpierw oczarowuje główną bohaterkę,  mami ją doniosłymi ideami, daje nawet nadzieję na uczucie. A później wszystko to bierze w łeb,  bo przecież nie może łamać zasad wspólnoty. Tragedia. Może powinnam zrozumieć ludzi, którzy całe swoje życie poświęcają swojej wierze. Może. Ale nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem dlaczego ludzie tak chętnie siebie i innych unieszczęśliwiają. W imię czego, tak naprawdę? W imię Boga, czy raczej, tego "co ludzie powiedzą". Tak, zdecydowanie mężczyźni kiepsko wypadają w powieści Kidd. Zapewne to celowy zabieg. W końcu tematyka powieści ociera się także o emancypację.

(...) dopóki jednak tkwimy pod jarzmem mężczyzn, dopóty nie zdołamy zdziałać wiele na rzecz abolicji. Róbcie to, co uważacie za konieczne, cenzurujcie nas, wycofajcie swoje poparcie, my i tak nie ustaniemy. A teraz, panowie, bądźcie tak łaskawi i zdejmijcie stopy z naszych karków.
 
Byli więc bohaterowie, którzy mnie zainteresowali, byli też tacy, którzy wkurzali. A gdzie mam umiejscowić Sarę Grimke?  Nie skradła mojego serca. Myślałam, że będzie silniejsza, ciekawsza,  że twardo stanie w obronie swoich przekonań. Niestety zabrakło jej odwagi. Na szczęście los dał jej Ninę. Aczkolwiek w pewnym sensie ciekawe było to dojrzewanie Sary. Uczyła się na błędach. Fakt, zajęło jej to trochę czasu, jednak w końcu zaczęła podążać własną drogą. A nie było to łatwe i stawiało bohaterkę w obliczu wielu zagrożeń.

"Czarne skrzydła" to ciekawa  powieść. Bez większych wzlotów,  czy porywów akcji, ale na pewno mądra i z przekazem. Dzięki przystępnemu stylowi autorki nie trzeba specjalnie wytężać tu umysłu. Ale ma wiele zalet wciągającej i satysfakcjonującej lektury. Osobiście chętnie przeczytam inne powieści Sue Monk Kidd. Was zachęcam do "Czarnych skrzydeł". A może już czytaliście? Ciekawam zatem Waszych opinii. :) A może podpowiecie,  po którą książkę autorki powinnam sięgnąć teraz?

Wpadnij do mnie też tu --> facebook
śledź fotki tu --> instagram

wtorek, 3 maja 2016

Wspomnienie kwietnia

Wszyscy mają podsumowania, mam i ja. Chociaż, tak naprawdę niewiele tego będzie. W kwietniu podjęłam męską (no dobra, damską, ale twardą) decyzję o powrocie do blogosfery. Wpadłam też na pomysł stworzenia drugiego bloga z moją "radosną" tak zwaną twórczością fotograficzną. Bo jak powiedziała moja bardzo mądra i najlepsza instruktorka z kursu fotograficznego, "robić zdjęcia do szuflady to jakaś głupota" :D Wzięłam sobie jej słowa bardzo do serca i postanowiłam podzielić się tym co robię i co lubię z każdym zdjęciem coraz bardziej. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zajrzeć, serdecznie zapraszam na Fotointerpretacje Magdy. 
Póki co raczkuję w temacie ale obiecuję, że zdjęć tam nie zabraknie.  

Jeśli chodzi o książki, to ze względu na mocno okrojony czas, przeprowadzam ostrą selekcję. Jeżeli coś mnie nie zainteresuje przez pierwsze kilka-, kilkanaście- czasem kilkadziesiąt stron, to odkładam i biorę co innego. Może to nie ten czas, nie to miejsce. 

W kwietniu miałam takie dwie słabości. Pierwsza to "Najgorszy człowiek na świecie" Małgorzaty Halber. No nie wiem. Nie wciągnęło. Po prostu. 
A druga, pewnie niektórych zaszokuję, "Traktat o łuskaniu fasoli" Myśliwskiego. Początek mnie zainteresował, wciągałam się coraz bardziej, aż zaczęłam się zastanawiać o czym właściwie jest ta powieść? Cóż, jak napisałam, nie ten czas, nie to miejsce, bo myślę, że kiedyś wrócę do tej pozycji. Może jesteście w stanie mnie przekonać, że jednak warto?

Ale w kwietniu udało mi się też coś przeczytać w całości :). Konkretnie trzy książki. Dałam radę stworzyć też całe DWIE recenzje, a właściwie moje subiektywne opinie, które znajdziecie tu (jeśli jeszcze się z nimi nie zapoznaliście):


Zwłaszcza do Cherezińskiej mocno i gorąco zachęcam. 
 
A już wkrótce przekonacie się, czy uniosłam się do góry na "Czarnych skrzydłach", jaką traumę przeżyłam po "Baśniach braci Grimm dla dorosłych" i czy urzekły mnie "Wspomnienia brudnego anioła". 

Ponieważ można powiedzieć, że zaczynam od początku, będę wdzięczna, za każde wsparcie. Dlatego zapraszam też tu:

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę samych pięknych, i czytelniczo bogatych dni majowych.