wtorek, 10 marca 2015

"Apokalipsa Z. Początek końca" - Manel Loureiro

"Apokalipsa Z. Początek końca"
"Apocalipsis Z: El principio del fin
Manel Loureiro
Przekład Joanna Ostrowska, Grzegorz Ostrowski
Wydawnictwo Muza
2013
Str. 416
Moja ocena 4/6

Wiecie jakie jest moje zdanie o zombie? Żywe trupy, łażące bez ładu i składu, z wyciągniętymi łapskami (o ile je jeszcze mają), polujące na świeżutkie mózgi albo nie wiadomo co tam jeszcze. Istoty, o których wszystko już chyba napisano i nakręcono (a nawet zaśpiewano i zatańczono). Właśnie dlatego za historiami o zombie nie przepadam. Pozwolę sobie użyć takiego niezbyt ładnego kolokwializmu i powiem, że wszystkie są na jedno kopyto.

Co więc mną kierowało, kiedy sięgałam po książkę właśnie o „zombiakach”? Autor hiszpańskiego pochodzenia (od jakiegoś czasu wszystko co hiszpańskie mnie kręci:) ). To, że rzecz NIE dzieje się w Ameryce (jak większość). No i pewnie jakaś cząstka mnie, niewytłumaczalnie ciekawa strasznych bajek o dziwnych, paskudnych, niebezpiecznych stworach czyhających na ludzkie życie. Nawet jeśli to tylko (?) zombie. Ponadto koncepcja tajemniczej „choroby” opanowującej świat i poszukiwanie bezpiecznego azylu nieco trąca mi „Bastionem” Stephena Kinga, który uwielbiam.

Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem powieści, jest… mężczyzna. Co o nim wiemy? Że jest prawnikiem i mieszka na przedmieściach Pontevedry z kotem Lukullusem. Mężczyzna ów zapisuje w swym blogu spostrzeżenia, przeżycia, wszystko co dotyczy otaczającego świata. Jest to dla niego forma terapii po stracie żony. I to właśnie blog, a później, dziennik (brak prądu, internetu) głównego bohatera jest przekaźnikiem dziejących się wydarzeń.

Wszystko zaczęło się od krótkich informacji w wiadomościach, dotyczących dziwnych incydentów, gdzieś daleko na terenie Rosji. Ale nasz bohater od razu zwrócił na nie uwagę. Przeczuwał, że dzieje się coś złego. Dlatego bacznie śledził kolejne donosy na ten temat. A te były coraz liczniejsze i coraz bardziej niepokojące. Wkrótce Hiszpania, podobnie jak inne państwa podjęła kroki mające ustrzec obywateli przed nieznaną chorobą zamieniającą ludzi w bezmyślne, agresywne istoty. Tworzono bezpieczne strefy, do których zwożono ocalałych. Ale na jakikolwiek ratunek było już za późno. Świat opanowali Nieumarli.

Nasz bohater pozostał w swoim domu z wiernym kocim towarzyszem. Ze zgrozą obserwował i zapisywał kolejne wydarzenia, których był świadkiem. W końcu doszedł do wniosku, że nie może wiecznie ukrywać się w domu otoczonym przez hordy zombie. Musiał uciekać. Musiał przetrwać. Ale bezpiecznych stref już nie było. O żywych ludzi nie było łatwo, a kiedy już się pojawili, nie mieli dobrych zamiarów. W czasie długiej, wycieńczającej podróży, bohater każdego dnia walczył o przeżycie. Wielokrotnie dopadało go zwątpienie, ale nie mógł się poddać. Przecież musiał zadbać nie tylko o siebie, miał jeszcze Lukullusa:)

Muszę przyznać, że chociaż o zombie, to jednak zaciekawiła mnie ta historia. Fabuła nie jest może specjalnie oryginalna. W skrócie chodzi o to, żeby unikać wszechobecnych Nieumarłych i przeżyć w świecie opanowanym przez te potwory. Bohaterowi wychodzi to całkiem gładko, aczkolwiek nie brakowało momentów, kiedy zastanawiałam się, jak autor rozwiąże sytuację. Najczęściej wychodziło ciekawie i logicznie. Pikanterii dodawały nagłe zwroty akcji i niespodziewane sytuacje. 

Zastosowanie dziennika jako formy narracji było ciekawym zabiegiem, chociaż brak dialogów i czasem za długie przemyślenia bohatera, powodowały ciche ziewnięcia i przymykanie oka. Niestety autor nie ustrzegł się przewidywalności. Ale składam to na karb historii o zombie. Jak już mówiłam, wszystko w tej kwestii zostało powiedziane i naprawdę nie wiem, co mogłoby mnie zaskoczyć?
Czynnikiem, który przyczynia się do dość szybkiego uporania się z lekturą jest z niewymagający ale bynajmniej, nie banalny język, jakim posługuje się autor. 

„Apokalipsę Z. Początek końca” można podsumować krótko, to dobra książka. Jeżeli lubicie historie o zombie, powinna być to dla Was pozycja obowiązkowa. Jeżeli, podobnie jak ja niekoniecznie przepadacie za takim tematem, nie zniechęcajcie się, a nuż wam się spodoba. Powieść jest warta uwagi. Wciąga i intryguje. Sama chętnie sięgnę po kolejne tomy. Jestem bardzo ciekawa tego z czym jeszcze będą musieli zmierzyć się bohaterowie i czy jest jeszcze ratunek dla gatunku ludzkiego?


Książka bierze udział w wyzwaniach:
Historia z trupem
Czytam opasłe tomiska (str. 416)


sobota, 7 marca 2015

"Imperium wilków" - Jean-Christophe Grange


IMPERIUM WILKÓW
„L’empire des Loups"
Jean-Christophe Grange
Przekład Sławomir Kowalski
Albatros
Warszawa 2005
ISBN 83-7359-178-8
Str. 464
Moja ocena 4,5/6

O francuskim pisarzu Grange’u słyszałam już jakiś czas temu, ale dopiero niedawno zdecydowałam się poznać jego twórczość. Mój wybór padł na „Imperium wilków”. Zarys fabuły wydał mi się wielce obiecujący. A co się okazało?

 W tej powieści nic nie jest tym na co z początku wygląda.
Anna Heymes żyje w przekonaniu, że jest żoną wysoko postawionego funkcjonariusza policji, a jej życie jest zwyczajne i poukładane. Ale coś jest nie tak. Annę dręczą dziwne halucynacje oraz zaniki pamięci. W jednej chwili nie rozpoznaje własnego męża, w innej obca osoba wydaje się jej kimś znajomym. Być może to początki groźnej choroby? Ale Anna przeczuwa, że za jej stanem kryje się coś więcej. Kiedy odkrywa, że przeszła operację plastyczną, której nie pamięta, wie już, że żyje nie swoim życiem. Anna ucieka, musi odzyskać swoją tożsamość i nie dać się złapać ludziom o bardzo złych intencjach.

Tymczasem w tureckiej dzielnicy dochodzi do trzech brutalnych zabójstw. Ofiary to młode, rudowłose kobiety, nielegalne imigrantki. Wszystkie były przed śmiercią torturowane, ich twarze zostały zmasakrowane. Na pierwszy rzut oka, robota seryjnego mordercy. Sprawę prowadzi młody policjant Paul Nerteaux, który postanawia zaangażować do pomocy emerytowanego funkcjonariusza Jeana-Paula Schiffera, słynącego z brutalności, podejrzanych interesów, ale też niesłychanej skuteczności. Schiffer zna świat tureckich imigrantów, lepiej niż ktokolwiek inny. Wie do kogo się udać i jakie pytania zadawać. Wkrótce policjanci trafią na ślad niebezpiecznej organizacji Szarych Wilków, bezwzględnych i okrutnych morderców.

„Imperium wilków” to thriller dla czytelników o mocnych nerwach, którym nie straszne są brutalne opisy i sceny rodem z amerykańskich filmów dla twardych facetów. Czyli jakie? Wyolbrzymione, trochę naciągane, ale w gruncie rzeczy taka to powieść:).

Fabuła w przeważającej części opiera się na poszukiwaniu odpowiedzi, tak przez Annę vel Selmę, jak i przez parę Nerteaux i Schiffer. Bohaterowie krok po kroku odkrywają nowe fakty, zadają pytania, nie zawsze w uprzejmy sposób i oczywiście robią wszystko aby ujść z życiem, co nie jest łatwe. Myśliwi nie śpią i są bardzo zdeterminowani, aby prawda nie wyszła na jaw.

Akcja przebiega dwutorowo. Przez trzy czwarte powieści Anna rozwiązuje swoją zagadką, a policjanci zajmują się własnym śledztwem. Aż w końcu dochodzi do momentu łącznikowego, co nie zaskakuje, bo właściwie od początku było wiadomo, że te dwie historie będą miały punkt wspólny. Jaki? To już doczytacie sami.
Bohaterowie są dość typowi dla tego rodzaju historii. Twardzi, nieugięci, pozbawieni lęku przed najgroźniejszym zbirem. I to zarówno kobiety jak i mężczyźni. Najbardziej wyróżniają się Anna i Schiffer. Postać Paula Nerteaux była według mnie trochę blada i bezpłciowa. Taki praworządny funkcjonariusz, który koniecznie musi złapać niegrzecznych przestępców, ale broń Boże, nie robiąc im przy tym krzywdy. Nuda.

Mimo tych wszystkich superbohaterskich postaw, autor nie stworzył niepokonanego Rambo, czy innego Schwarzeneggera. Przeciwnie, nawet główni bohaterowie nie unikną mniejszych lub większych wypadków. Z mojego punktu widzenia to atut, bo jakkolwiek nie naciągać by scen to jedna osoba przeciwko całej mafii może i ma jakieś szanse przetrwania w realu, ale sami przyznajcie, raczej niewielkie:).

Zakończenie powieści? Wszystko fajnie, pięknie, tylko po co jeszcze ten beznadziejny, do bólu naciągnięty epilog? Grange chyba się trochę zagalopował, poniosła go fantazja, no nie wiem, w każdym razie przekombinowane i  zupełnie zbędne.

Podsumowując, „Imperium wilków” to dobry, trzymający w napięciu thriller. Jest kilka przewidywalnych fragmentów, ale przeważają elementy zaskoczenia, tak więc czyta się bardzo dobrze a akcja naprawdę wciąga. Dla mnie, zajmująca lektura i na pewno sięgnę po kolejne książki autora.

niedziela, 1 marca 2015

Książka na małym i dużym ekranie - "Ziarno prawdy"

"Ziarno prawdy" 
reż. Borys Lankosz, 
scenariusz: Borys Lankosz, Zygmunt Miłoszewski
występują m. in.: Robert Więckiewicz, Magdalena Walach, Jerzy Trela, Krzysztof Pieczyński
na podstawie "Ziarno prawdy" Zygmunt Miłoszewski

Jestem wielką fanką trylogii Zygmunta Miłoszewskiego z prokuratorem Teodorem Szackim w roli głównej. Z niecierpliwością oczekiwałam ekranizacji "Ziarna prawdy", tym bardziej, że zwiastuny zapowiadały adaptację niemal doskonałą. Film obejrzałam już chyba ze dwa tygodnie temu a dziś postanowiłam podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami. Nie oglądam zbyt dużo filmów, nie znam się na pisaniu recenzji o nich, dlatego będzie to raczej wypunktowanie przemyśleń własnych jak recenzja, wybaczcie :)

1. Zgodność książki z filmem
Nie ma chyba takiej siły i mocy przerobowej, żeby wszystko, co mieści się na stronach książki przenieść na szklany ekran tak aby nie przedłużać scen i nie zanudzić widza, a przede wszystkim, żeby film nie trwał pół dnia. To chyba trudne zadanie dla scenarzysty, aby wydobyć z powieści to co najlepsze tak by zachować jej duszę i charakter na ekranie. Scenarzyści "Ziarna prawdy" zrobili to nadzwyczaj umiejętnie. Być może ma to związek z tym, że jednym z nich jest sam autor powieści? W każdym razie w filmie znajdziecie to co najlepsze. Oczywiście wątek kryminalny jest tu na pierwszym miejscu, ale uważny widz dowie się też pewnych rzeczy o życiu prywatnym głównego bohatera.

2. Nastrój, klimat - wrażenia ogólne
Ogromny plus za klimatyczne zdjęcia i dobrze dobraną muzykę. Aczkolwiek zdarzają się za szybkie przejścia, a muzyka miejscami jest zbyt głośna, co nie odbierało mi jednak przyjemności z oglądania. Film przykuwa uwagę od początku do końca. Już samo intro wbija w fotel. Chyba pierwszy raz spotkałam się z czymś takim w polskim filmie. Brawo!

3. Aktorzy
Tutaj miałam problem z postacią głównego bohatera, graną przez Roberta Więckiewicza. Nie można mu odmówić dobrego aktorskiego warsztatu. W roli ekscentrycznego, nieco bucowatego prokuratora spisał się właściwie bezbłędnie, ale nie wpasował się niestety w moje wyobrażenia o Teodorze Szackim. Bohater trylogii Miłoszewskiego to prawdziwy oryginał, jedyny w swoim rodzaju, nieprzeciętny i co tu dużo mówić, pociągający:) Chyba obsadzenie w tej roli aktora, który ostatnimi czasy gra niemal wszystko, od pijaków po byłych prezydentów, nie było najlepszym wyjściem.
Co do pozostałych aktorów, klasa. Wszyscy dobrani wzorcowo. Na szczególną uwagę zasługują Jerzy Trela (jak zawsze zresztą) oraz Krzysztof Pieczyński. trochę szkoda, postaci prokurator Basi Sobieraj, granej przez piękną Magdę Walach (możecie mi wierzyć lub nie, ale czytając książkę, to właśnie tą aktorkę utożsamiałam z Sobieraj), która została według mnie nieco zmarginalizowana. Niewiele jej było w filmie i była bardziej przyjaciółką ofiary jak prokuratorem.
Najsłabszym ogniwem była chyba postać Klary, nudna, nieciekawa, kiepsko zagrana.

 4. Minusy
Przyznam szczerze, że kiedy wyszłam z kina byłam pod takim wrażeniem, że ciężko mi było przyczepić się czegokolwiek. Jednak gdy emocje już opadły, przyszedł czas na przemyślenia i wyszło na to, że niestety twórcy nie ustrzegli się pewnych niedociągnięć. Niektóre fragmenty, dla kogoś kto nie czytał książki, mogą się wydawać naciągane i niezrozumiałe. Nagłe olśnienia prokuratora Szackiego mogą dziwić, a bardziej wymagających nawet irytować. Wyjaśnienie całej historii pozostawia widza nieobeznanego z powieścią, z wieloma wątpliwościami (mam porównanie, ponieważ mąż wcześniej książki nie czytał i miał kilka pytań). Ale na wszystko jest sposób, wystarczy przeczytać książkę, gdzie wszystko jest pięknie i składnie wyjaśnione :).

5. Podsumowanie
Można się czepiać naprawdę drobnych szczegółów, ale w gruncie rzeczy "Ziarno prawdy" to jedna z najlepszych ekranizacji książkowych jaką oglądałam. Wyciąga z powieści to co najlepsze i powoduje wiele emocji. Przyznam się, że szłam do kina z ogromnymi  wątpliwościami. Nie przypuszczałam, że film tak mi się spodoba.  Polecam z czystym sumieniem. Ale najpierw przeczytajcie. Książka na to zasługuje, według mnie jest genialna. A potem delektujcie się bardzo udaną filmową produkcją.

Recenzję książki znajdziecie tutaj 





Kadry z filmu pochodzą ze strony filmweb.pl

środa, 25 lutego 2015

"Do trzech razy Natalie" - Olga Rudnicka



„DO TRZECH RAZY NATALIE”

Olga Rudnicka
Cykl: "Natalii 5"
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
2015
ISBN 9788379611225
Str. 384
Moja ocena 3,5/6 


Znacie już siostry Sucharskie? A może po raz pierwszy słyszycie o pięciu nietuzinkowych Nataliach? Krótkie przypomnienie, pięć kobiet, córki jednego ojca, bigamisty. Poznały się dopiero po jego śmierci i odziedziczyły po nim całkiem pokaźną sumkę pieniędzy oraz wielki dom. A czemu wszystkie zostały Nataliami? No cóż, celowy zabieg zapobiegliwego tatusia. Żeby się bynajmniej nie pomylić. Sprytnie, prawda? Dla rozróżnienia siostry postanowiły używać drugich imion lub skrótów, i tak Anna, Natalia, Nata, Magda i Natka polubiły się, zamieszkały wspólnie w Mechlinie, a ile przy tym się działo...

Jakiś czas później dziewczyny uwikłały się w kryminalną zagadkę, w której ofiarą był dobry znajomy ich ojca. Ponownie przeżywały czasem zabawne, czasem niebezpieczne perypetie. Tak było w „Natalii 5” oraz „Drugim przekręcie Natalii”.

I tak oto dobrnęliśmy do trzeciej części przygód Sucharskich. Tym razem siostry przeżywają miłosne perturbacje. W końcu postanawiają dać nauczkę swoim mężczyznom i nie informując ich o niczym wyjeżdżają na wakacje pozostawiając cały dom i dzieci na głowach drugich połówek. Oczywiście to Natalie Sucharskie, tak więc wczasy na pewno nie będą zwyczajne i spokojne. Problemy zaczynają się już na samym początku, bo jak tu w sezonie znaleźć pokój dla pięciu sióstr i to jeszcze o odpowiednim standardzie (a co, przecież je stać). Kiedy dziewczynom w końcu udaje się znaleźć kwaterę, wszystko wydaje się wracać do porządku. Nic bardziej mylnego. Nata potrzebuje pomysłu na nową książkę. A jak lepiej szukać inspiracji, jeśli nie prowadząc prywatne śledztwo w sprawie morderstwa? Ofiarą jest młoda dziewczyna, na którą trzy młodsze Sucharskie natknęły się zupełnie przypadkiem w kawiarni. A sprawcy zbrodni są zdeterminowani żeby odzyskać pewien kupon.

Kiedy czytałam pierwszą część serii o Nataliach, byłam zachwycona pomysłem autorki. Pięć kobiet o tym samym imieniu i nazwisku, a każda wyposażona w nietuzinkowy charakter, to musiało obfitować w sceny niczym z domu wariatów. Było zabawnie, a wplatając w to  całkiem sprawnie poprowadzoną zagadkę kryminalną, Rudnicka stworzyła ciekawą, oryginalną historię, a przy tym doskonałą lekturę na wakacje, dla odprężenia, na poprawę humoru.

Niestety w trzeciej części ten pomysł już mi się przejadł. Do tego fabuła opierała się głównie na narzekaniu sióstr, jakich to niedobrych mają tych chłopów. Wątek zbrodniczy oraz poszukiwanie prawdy przez siostry, nie był zbyt ciekawy. Przeciwnie, taki zupełnie nijaki i w moim odczuciu zmarginalizowany. Dopiero, może ostatnia, jedna czwarta powieści wciągnęła mnie nie powodując ziewania i przewracania oczami z myślami, „jakie to nudne/ przewidywalne/ irytujące/ zupełnie oderwane od rzeczywistości”.

Nie to żeby książka nie wywoływała żadnych emocji, przeciwnie. Osobiście ogromnie współczułam partnerom Natalii. Nie mieli chłopaki łatwego życia. Jak nie dorosłe (przynajmniej z założenia) partnerki, to nie mniej upierdliwe dzieciaki. A już postać Amelki niczym z koszmaru.

Sięgając po powieść Olgi Rudnickiej, którą naprawdę cenię za to, że w tak młodym wieku wydała już tyle bardzo dobrych książek, liczyłam na więcej niż ostatecznie dostałam. Być może mój negatywny odbiór „Do trzech razy Natalie” wynikał właśnie z tej wysoko postawionej poprzeczki? Zabrakło mi polotu i fantazji, z których słynie autorka. Nie ukrywam, że najbardziej ucieszyła mnie końcowa adnotacja Rudnickiej, że nie będzie już (przynajmniej w najbliższej przyszłości) kontynuacji „Natalii”. Czekam zatem na nowe przygody, nowych bohaterów i kolejne pomysły pani Olgi, których jej nie brakuje, co udowodniła chociażby poprzez „Fartowny pech”. A „Do trzech razy Natalie” polecam zainteresowanym, aczkolwiek radzę zacząć od pierwszej części żeby w ogóle zorientować się co i jak w temacie piszczy. Bo losy sióstr Sucharskich są poplątane niczym węzeł gordyjski, zawikłane jak labirynt Minotaura i wciągające jak trójkąt bermudzki :).

Poprzednie części:
"Natalii 5"
"Drugi przekręt Natalii"


Książka bierze udział w wyzwaniach:
Klucznik (Love story)
Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę 
"Historia z trupem"